Od samego początku przeprowadzki upajałem się swoim, nowym statusem mieszkańca historycznej krainy Kujawsko-Dobrzyńskiej, w której przecież wszystko jest rdzennie polskie, szczególnie Wisła, nadrzeczne piaski, wierzby a także – nazwiska zmarłych, pochowanych na okolicznych cmentarzach. Większość z nich bowiem kończy się na „ski”.
Kresowianie są wszędzie
Kresowianie są wszędzie, o czym mogłem się przekonać, osiadłszy na stare lata w Ciechocinku.
Nigdy więc nie przypuszczałem, że w tym uroczym miasteczku, słynnym uzdrowisku znajdę swoich krajan. Ziomków pochodzących tak, jak i ja… ze Wschodu, z Kresów.
O ich jednak tutaj obecności świadczyła kapliczka, która zachwyciła mnie nie tyle samą budowlą, ile wzruszającą inskrypcją, będącą gorliwym dowodem patriotyzmu i religijności.
Podekscytowany odkryciem, postanowiłem czegoś więcej się dowiedzieć o tych, którzy, tuż po zakończeniu II Wojny Światowej w tak wymowny sposób wyartykułowali swoją wdzięczność Bogu i Ojczyźnie.
Byłem jednocześnie przekonany o tym, iż jest ta kapliczka – najstarszym pomnikiem upamiętniającym exodus Polaków, którzy zostali w wyniku zmowy jałtańskiej wypędzeni z ziemi rodzinnej.
Historia kapliczki
Pytałem o kapliczkę w Urzędzie Miasta, następnie w kancelarii parafialnej, rozpytywałem o nią lokalnych historyków. Pytałem, krążąc wokół niej na rowerze, przechodzące mimo kapliczki, wyglądające na miejscowych obywateli starsze osoby. Niestety nikt, nic na temat tego, kto ją postawił, kim byli owi „Polacy zza Buga” nie wiedział.
Kapliczka przecież stała na rozstajach dróg od dawna, właściwie w ich przekonaniu… od zawsze. Kto chciał, przy niej się zatrzymywał, a mieszkający w jej sąsiedztwie pobożni ludzie odprawiali w tym miejscu nabożeństwa majowe.
Już straciłem nadzieję, że się dowiem o okolicznościach jej wzniesienia, a także o pochodzeniu tych, którzy mieli potrzebę w ten sposób obwieścić i utrwalić swoją wdzięczność.
Widocznie jednak dobre uczynki zasługują na nagrodę również tu na ziemi, bo przypadkiem, który nie był, według mnie wcale przypadkowy udało się mi dotrzeć do osoby, która o kapliczce wiedziała wszystko.
Pomógł mi w tym, pochodzący z Równego pan Tadeusz, mój partner od stolika brydżowego, któremu zwierzyłem się z fiaska moich poszukiwań Skierował on mnie… i umówił na spotkanie z panią Józefą Brzózką.
Dobiegająca wtedy do osiemdziesiątki ale bardzo jeszcze żwawa pani – doskonale wszystko pamiętała jak to, z wybudowaniem kapliczki było.
Przybyła bowiem ona wraz z rodzicami i pozostałą piątką rodzeństwa w te strony do Ciechocinka aż… z Wołynia.
Ze wzruszeniem opowiedziała mi dramatyczną historię swojej rodziny.
Feliks Goździkowski
Jej, pochodzący z Kieleckiego ojciec – Feliks Goździkowski, po odbyciu służby wojskowej w Włodzimierzu Wołyńskim nie wrócił w rodzinne strony, tylko w ramach programu wzmacniania rubieży II RP. żywiołem polskim, został zachęcony do osiedlenia się w leżącej, nieopodal miasteczka Łokacze w powiecie horochowskim w województwie wołyńskim – koloni Boniawa.
Na dogodnych warunkach nabył tam kilkumorgowe gospodarstwo rolne i założył rodzinę. Po paru latach namówił swoich braci, żeby poszli w jego ślady i stali się jego sąsiadami. Były ułan był bardzo przedsiębiorczy i pracowity, gospodarstwo świetnie prosperowało, a na świat przybywały kolejne jego dzieci. Wybuch wojny w 1939, a później jej przebieg wszystko zmienił. Ziemia, o której mówiono dotąd, że miodem i mlekiem słynie – spływać zaczęła krwią mordowanych, niewinnych ludzi.
Pani Józefa jest przekonana, że cudem uratowali się oni z rzezi, jaką zgotowali tam Polakom ukraińscy nacjonaliści.
Miejsca masowych grobów Polaków zamordowanych przez upowców w 1943 r. w miasteczku Łokacze, wsi Doroginicze, wsi Zahorów Nowy (wszystkie w gminie Chorów). Szkic wykonany przez Wacława Zasadę. Ze zbiorów W., E. Siemaszków.
Okrucieństwa w tamtych stronach na niewyobrażalną dotąd skalę zapoczątkowano już w 1942 r. kiedy w Łokaczach hitlerowcy wymordowali, przy aktywnym udziale ukraińskiej policji mieszkańców tamtejszego getta: 1350 obywateli polskich Mojżeszowego Wyznania.
Największe zagrożenie dla nich powstało, kiedy na rozkaz dowództwa nacjonalistów ukraińskich w marcu 43 roku, nastąpiła masowa akcja dezercji ukraińskich policjantów, którzy z bronią w ręku zasilili sotnie UPA i rozpoczęli eksterminację zamieszkujących Kresy Wschodnie Polaków. Sami Niemcy byli tym poruszeni do tego stopnia, że zaproponowali, żeby w miejsce Ukraińców, których miano zamiar wysiedlić… do miast wprowadzali się Polacy z zagrożonych, okolicznych wsi. Część Polaków jednak odmówiła, nie chcąc pozbawiać Ukraińców ich domostw, nie chcieli też… w żadnej formie, współpracować z okupantem. Pozostali w swoich miejscowościach i pierwszej kolejności, zostali przez banderowców wymordowani.
W Łokaczach zorganizowano wtedy formację samoobrony, której członkowie zostali wyposażeni w broń. Pełniono wokół miasteczka warty dzienne i nocne. Jednak atmosfera zagrożenia, utraty życia i to w okrutny sposób – narastała. Zewsząd dochodziły wiadomości o ofiarach, pomordowanych przez dotychczasowych sąsiadów – Rusinów.
Ginęły całe rodziny, zabijano je grupowo po domach, pojedynczo – mordowano na polach, podczas prac żniwnych, podczas wypasania bydła, czy zbierania drzewa w lesie.
Apogeum zbrodniczych mordów w tamtych stronach nastąpiło w lipcu i sierpniu 1943 r.
Na terenie tylko powiatu horochowskiego ofiarą zbrodni padło 3 322 Polek i Polaków.
W tym straszliwym działaniu formacje UPA wspierali ukraińscy chłopi, często sąsiedzi mordowanych.
Wtedy też w lipcu 1943 r. upowcy napadli na kolonię Boniawa. Zamordowano obu braci ojca pani Józefy – Romana i Dominika Goździkowskich, zabito wraz z nimi, będącą w wysokiej ciąży żonę Dominika, przebijając jej brzuch widłami. Pomordowano także ich sąsiadów; Katarzynę Niedbałę wraz z córką Genowefą, Józefa Rozwadowskiego z żoną Heleną i ich dzieci Józefa, Mieczysława i Stanisława.
Jej rodziców i rodzeństwo uratował, zaprzyjaźniony z nim Ukrainiec, dzięki jego pomocy – uciekli z Boniawy i schronili się w Łokaczach.
Ale tam też nie było bezpiecznie. Miasteczko było co raz atakowane przez bandy UPA. Powodowani lękiem o swoje i swoich najbliższych życie, wraz z innymi, przepełnionymi śmiertelną trwogą uchodźcami – uciekali jak najdalej, od mordujących pod znakiem tryzuba oprawców, przeprawili się przez Bug i znaleźli się aż na Lubelszczyźnie.
Tu zastał ich koniec wojny po której – rozpoczęła się wielka tułaczka pozbawionych ziemi, dobytku mieszkańców Kresów Wschodnich.
Była to migracja udręczonych wojną milionów ludzi. Eszelony z ekspatriowanymi kierowały się przeważnie na Zachód, ale ich rodzinę wysadzono na węzłowej stacji w Aleksandrowie Kujawskim. Wyznaczono im gospodarstwa po ewakuowanych wcześniej Niemcach – w okolicach Ciechocinka.
Kujawscy sąsiedzi źle ich przyjęli, byli wyraźnie ich przyjazdem zaskoczeni i rozczarowani. Wcześniej bowiem liczyli, że przejmą po Niemcach, opuszczone przez nich gospodarstwa. Na każdym kroku okazywali im swoją niechęć, pogardę, a nawet wrogość.
Wyśmiewano się z ich śpiewnej wymowy, przywiezionych ze Wschodu zwyczajów.
Wyzywano ich od Ruskich czy Ukraińców i – co było dla nich szczególnie przykre… od banderowców.
Wtedy to, dla udowodnienia swojej polskości, a także mając nadzieję, że to poprawi również ich relację z sąsiadami – postanowili zbudować kapliczkę i oddać się w opiekę Matce Boskiej.
Zawiązali więc nieformalny komitet w skład którego, wchodzili bracia Zygmunt, Jan, Stanisław i Franciszek Oramusowie, jak również bracia – Zygmunt i Stanisław Kosaccy.
Grunt pod kapliczkę ofiarował ojciec pani Józefy.
Po latach
Po upływie wielu, wielu lat okazało się, że owa kapliczka z figurą Matki Boskiej – odegrała niebagatelną rolę w procesie integracji Kresowian z tutejszym społeczeństwem.
Przestano wypominać im pochodzenie zza Buga, a historia kapliczki, którą opisałem w lokalnej prasie spowodowała, zwłaszcza po wyświetleniu w ciechocińskim kinie filmu W. Smarzewskiego „Wołyń”, wielkie zainteresowanie ich tragicznymi doświadczeniami. Do pani Józefy podchodzili, po jej wyjściu z kościoła jej znajomi i wyrażali zdziwienie, że nic nie wiedzieli o jej, oraz jej rodziny tragicznych przejściach, wyrażając przy tym skruchę za złe ich przedtem traktowanie.