Zgodnie z zapowiedzią przyszła kolej na wskazanie najtrudniejszych przeszkód, pojawiających się na drodze genealoga-amatora. Jest ich sporo i łatwo je zauważyć, ale – co chcę koniecznie podkreślić – w żadnym wypadku, wyjąwszy może zniszczenie wszystkich dokumentów, nie są to trudności nie do przebycia.
Przeszkody
Nie należy się nimi zrażać; poszukiwanie wyjścia z sytuacji jest czasem żmudne, ale im dłużej trwa i im bardziej jest wyczerpujące, tym większa satysfakcja z pozytywnego rozwiązania. Pierwsze trudności dotyczą docierania do dokumentów, w których spodziewamy się pozostawionej cząstki naszej rodzinnej przeszłości, nawet tych tak niezbędnych, jak opisane poprzednio Akta Stanu Cywilnego czy metryki kościelne.
Zdarzają się niestety przypadki zniszczenia całych dekad ksiąg; na szczęście region łódzki uniknął ich w dużej mierze (np. jeśli idzie o akta SC, to przeważnie zachowały się całe zespoły, brakuje w nich tylko poszczególnych roczników, w tym niekiedy, co bardziej komplikuje sytuację, początkowych roczników, tj. 1808-1817). Poza tym jeśli natrafimy w archiwum na brak poszukiwanego rocznika, trzeba pamiętać, że materiały dotyczące jednego miejsca, np. parafii, często są przechowywane w dwóch, a nawet trzech archiwach. Gwoli przykładu: księgi ASC z Brzezin przechowywane są po części w Łodzi, Tomaszowie i Grodzisku Mazowieckim.
Archiwa kościelne stosują jeszcze inną zasadę dyslokacji archiwaliów, opartą o siatkę diecezjalną. Metryki znajdują się więc często w innych miastach niż XDC-wieczne akta. Są też i takie parafie, których proboszczowie nadal, póllegalnie co prawda, przechowują duplikaty ksiąg (czasem to jedyne ocalałe egzemplarze). O ile jednak niedogodność wielu miejsc przechowywania akt można pokonać, urządzając sobie jednodniową wycieczkę, lub też zlecając kwerendę archiwistom (ostrzegam, kosztuje co najmniej kilkanaście złotych za godzinę !), o tyle znacznie trudniej dotrzeć do analogicznych dokumentów z ziem dawniej do Polski należących oraz przyłączonych w 1945 r.
Niewiele ksiąg powróciło (warto poszukać w Archiwum Archidiecezji Lwowskiej w Krakowie i v. Archiwum Zabużańskim przy USC Warszawa-Centrum) i, co dość na początku XXI w. dziwne, polskie służby archiwalne nie wystarały się dotąd o wykonanie mikrofilmów z bogactwa ksiąg, przechowywanych poza granicami. Archiwa naszych wschodnich sąsiadów przechowują przecież nie tylko informacje o losach Polaków XX w., ale i o dziesiątkach pokoleń, które żyły wcześniej na tych terenach.
Tezy o spaleniu wszystkich dokumentów polskiej przeszłości przez NKWD nie odpowiadają w całości prawdzie. Trzeba jeszcze przypomnieć, że pracownicy archiwum, choć nader sympatyczni i skorzy do pomocy, są również ludźmi zapracowanymi, mającymi zadania do wykonania inne niż tylko dyżurowanie w pracowni naukowej Dlatego też, niezależnie od tego, w którym archiwum zaczynamy nasze poszukiwania, musimy wiedzieć konkretnie, czego szukamy – świadomość ta musi przekładać się przynajmniej na możliwość precyzyjnego określenia rodzaju archiwaliów, z których chcemy korzystać.
Archiwista może nam udostępnić od ręki mikrofilm akt z danej parafii, ale jeżeli przyjdziemy do niego, dysponując tylko nazwą mikroskopijnej wsi, dziś nieistniejącej, czy niewiadomej dla nas przynależności parafialnej – rozłoży bezradnie ręce. Odnalezienie dokumentu nie kończy trudności – związane są chociażby z odczytaniem dokumentu. Nieczytelność pisma kojarzymy raczej ze średniowieczną minuskułą i jej podobnymi przedmiotami zainteresowań paleografów, ale odręcznie pisane akta i metryki z XVIII i XIX w. przy pierwszym z nimi spotkaniu również mogą sprawiać wrażenie niedostępnych i nie do odcyfrowania.
Nie należy się zniechęcać; ćwiczenie czyni mistrza i to, co przy pierwszym akcie było nie do przebycia, przy setnym staje się jasne i wyraźne. Dokumenty urzędowe zawsze pisane były według ustalonych formuł. toteż dzięki odczytaniu powtarzających się wyrazów, można z powodzeniem rozszyfrować informacje najważniejsze – daty, osoby, miejsca. Nie należy się też przerażać tym, że księgi XIX-wieczne w sporej części dawnej Rzeczypospolitej pisane były po rosyjsku – i tu jednolite i z grubsza niezmienne formy dokumentów pozwalają domyślać się miejsca kluczowych danych. Wystarczy tylko nauczyć się alfabetu (grażdanki) w jego dawniejszej, nieco poszerzonej wersji (z literami 'th’ i drugą formą 'je’), nabrać w nim niejakiei płynności, a możliwe stanie się odczytanie każdej nazwy i każdego imienia.
Znacznie bardziej hermetyczny jest tzw. alfabet gotycki (Kurrentenschrift), stosowany na ziemiach niemieckojęzycznych bądź wchodzących w skład państw niemieckich. Rozpoznanie duktu, modułu i kanonu pisma (inaczej mówiąc „rozczytanie” ręki pisarza) trwa dłużej, odczytywanie jest żmudne, ale możliwe. Wspomnieć trzeba jeszcze o minach, na które badacz-genealog natrafić może wewnątrz już odczytanych źródeł.
Jedną z najbardziej dokuczliwych jest zmienność nazwisk, związana już to z przechodzeniem z jednego na drugi alfabet, a zatem z odmiennym oddawaniem głosek przez litery, już to z brakiem urzędowego utrwalenia pisowni. Wbrew utartym poglądom jeszcze w XIX w zdarzało się, że ojciec nosił inne nazwisko niż syn; poza tym chłopi z okolic Lodzi niekiedy modyfikowali swoje nazwiska (np. z 'Mrówka’ na 'Mrówczyński’). Wcale często korzystali też z dwóch, mających raczej charakter rodowych przydomków, niż sensu stricto nazwisk. Proboszczowie wpisywali w akt albo oba (w formie N. vel N.) albo tylko jedno. Można więc spotkać sytuację, w której np. Piotr Domińczak z jednego dokumentu i Piotr Wojtasik z innego to jedna i ta sama osoba.
Dlatego przeglądając indeksy ksiąg albo metryki należy posługiwać się także kryterium imion, a nie tylko nazwisk. Nie należy także przywiązywać większej wagi do podawanych w aktach zgonów kobiet ich nazwiskach panieńskich, zwłaszcza gdy stawającymi są w akcie sąsiedzi zmarłej – nierzadko jest ono niewłaściwe. Wiek zmarłego podawany jest w przybliżeniu – czasem do 10 lat. Czasem niewłaściwe jest też miejsce urodzenia. Tego rodzaju błędy wydłużają czas poszukiwania poprzednich generacji, ale nie uniemożliwiają ich – przede wszystkim dlatego, że każda osoba dożywająca dorosłości figuruje przynajmniej w trzech dokumentach. Można więc dojść do prawdy mimo fałszywych tropów.
Czytaj poprzednie części:
Poradnik genealoga amatora – częsć 1
Poradnik genealoga amatora – częsć 2
Poradnik genealoga amatora – częsć 3