Był nie tylko najwyższym dla mnie autorytetem, ale też był kimś, kogo po prostu kochałem, jak nieżyjących już rodziców, a szczególnie ojca, którego mi przez całe dzieciństwo brakowało, bo umarł, jak miałem 9 lat.
Św. Jan Paweł II był moim przewodnikiem po krętych drogach i szlakach życia.
Jeszcze nie tak dawno był Papież z nami. Widzieliśmy Go, odwiedzał nas, rozmawialiśmy z Nim. Żył bowiem nie w odległych czasach, opisywanych w „Złotej Legendzie”, ale za naszego na tej ziemi istnienia. Był w dobie rewolucji komunikacyjnej, poprzez porozumiewanie się przez TV, Internet obecny u nas codziennie. Stał często obok nas, bardzo blisko, prawie na dotknięcie ręki. Swoją, coraz bardziej pochyloną pod wpływem wieku i choroby sylwetką – ogniskował powszechne uczucia miłości.
W rocznicę Jego śmierci, mimo że uczestniczyłem we wszystkich Jego pielgrzymkach do Polski szczególnie wspominam – pierwsze i ostanie z Nim spotkanie.
Pierwsze było to w czerwcu 1979 r. kiedy podekscytowani historyczną możliwością zobaczenia na własne oczy Namiestnika Chrystusowego – przyjechaliśmy do Wadowic. Wybraliśmy się na to spotkanie z dziećmi i przyjaciółmi. Jadąc rozklekotaną „Syrenką”, po drodze mijaliśmy udekorowane biało żółtymi flagami domy, ludzie widząc nasz ozdobiony herbami papieskimi wehikuł uśmiechali się do nas, radośnie nas pozdrawiając.
Kiełkowało i rosło w nas poczucie wyjątkowości chwili. Nie zmąconej nawet tym, że przed samym wyjazdem z domu… naszedł mnie funkcjonariusz esbe. Zaczął mnie wypytywać, po co właściwie ja do Wadowic jadę? Po latach, z akt IPN dowiedziałem się, że w tamtym czasie byłem ostro przez Służbę Bezpieczeństwa inwigilowany pod zarzutem kolportowania bezdebitowych – jak się wtedy mówiło – wydawnictw.
Nasze przygotowania do wyjazdu, wzbudziły widocznie czujność socjalistycznych organów. Wyglądało na to, że chciał mnie ich przedstawiciel nastraszyć, ale hardo się mu przeciwstawiłem.
Wadowice, miasto w którym wyrastałem i w którym mieszkała wtedy jeszcze moja matka ze starszą siostrą, wydawało się nam najlepszym miejscem na spotkanie z Papieżem Polakiem.
Do domu wróciliśmy uszczęśliwieni i przekonani, że już tak jak dotąd było – nie będzie.
To zdjęcie zrobiłem pod Tarnowem, skąd wracaliśmy ze spotkania z Nim. Szliśmy po nieprzespanej nocy kawał drogi piechotą. Ludzi, a właściwie rolników z rodzinami, do których adresowana była Jego tam obecność było mnóstwo. Przypadły nam też odległe sektory i trochę tym zawiedzeni, resztkami sił ciągnęliśmy na parking, odległy o 12 km od miejsca na którym odbywała się msza. Aż tu nagle – powiał od Tarnowa orzeźwiający wiatr, na którego skrzydłach pojawił się w bliskiej od nas odległości – Papież…
Odwiedzałem Go w Rzymie parę razy, nawet podarowałem Ojcu Świętemu wykonaną przez mnie rzeźbę Chrystusa Frasobliwego. W uniesieniu nie zdawałem sobie sprawy jak ona była ciężka, ale zauważyłem, że po jej dotknięciu przez Papieża, towarzyszący jemu kamerdyner, aż stęknął kiedy ją ode mnie odbierał.
Ostatni raz z Papieżem spotkałem się trzynaście lat temu, kiedy w marcu wyruszyłem przed samą Jego śmiercią w pielgrzymkowej kompanii do Rzymu by Go odwiedzić w klinice Gemelli.
Te siostry opiekowały się Papieżem
Nasza droga wiodła przez ośnieżone Alpy. Pierwszy raz nocowaliśmy już nad brzegiem Adriatyku w Lido di Jesoli. Potem byliśmy przy grobie św Franciszka w Asyżu. W Wiecznym Mieście zatrzymaliśmy się w Domu Polskim przy Via Cassa. Pod klinikę – w sobotę rano pojechaliśmy kolejką śródmiejską.
Tam wzbudziliśmy duże zainteresowanie przedstawicieli mediów, którzy na wysokiej skarpie vis a vis szpitala założyli prawdziwe miasteczko namiotowe.
Naszej grupie pozwolono przebywać na środkowej części placu, przed budynkiem kliniki zazwyczaj niedostępnym w dzień powszedni dla osób, które chciałyby pobyć w tym miejscu, w pobliżu Ojca Świętego. Wkrótce na placu zgromadził się j spory tłum. Nasza grupa liczyła 42 osoby, dziennikarzy było dwa razy tyle, do tego doszli pojedynczy przedstawiciele różnych ras i narodowości, którzy też przecież kochali i interesowali się Papieżem Polakiem.
Wyćwiczonym podczas pokonywania blisko dwutysięcznokilometrowej trasy chórem – zaśpiewaliśmy Ojcu Świętemu j ego ulubione pieśni i piosenki. Dotarły one aż na 10 piętro i po chwili – po naszych przewodników przybyło kilku funkcjonariuszy ochrony, którzy zaprowadzili i ich do przebywającego stale tuż przy Papieżu ks. arcybiskupa Stanisława Dziwisza.
Jego ekscelencja nie kryła zadowolenia z tego, że „ przyjechały Wadowice” ze swoimi kapłanami, panią burmistrz, rajcami miejskimi, udem bożym z obu parafii. Niestety – reżim szpitalny nie przewidywał możliwości spotkania z Dostojnym Pacjentem, ale ksiądz arcybiskup poinformował Ojca Św. o naszej obecności, której ze względu na dochodzący do apartamentów najwyższej kondygnacji budynku śpiew i tak nie dało by się ukryć. Następnie przekazał w Jego imieniu podziękowanie i błogosławieństwo. Wszyscy uczestnicy pielgrzymki poczuli się – niesłychanie wyróżnieni.
Ten nastrój towarzyszył nam na placu okolonym kolumnami Berniniego, przy nawiedzeniu grobu Piotra Apostoła w bazylice pod jego wezwaniem. Plac wypełniony był niezliczonym tłumem turystów z całego świata z rzucającą się przewagą Japończyków. Potem z pątniczą pokorą i góralską wytrwałością – zwiedzaliśmy najważniejsze dla naszej cywilizacji miejsca dopóki w Rzymie nie zapadła noc. Nazajutrz, w niedzielę nasza grupa przed Kliniką Gemelli wyróżniała się kolorowymi transparentami, chorągwiami w barwach narodowych i „Solidarności, oraz trzymetrowej wielkości palmą, a także kreacjami pań, dostojeństwem garniturów panów, a przede wszystkim śpiewem i modlitwą.
Kwadrans po południu rozsunęły się zasłony w oknie na 10 piętrze i pokazał się Papież. Energicznie kreślił znak krzyża, przemawiał zupełnie mocnym głosem po włosku, by następnie ku naszej – niewysłowionej radości powiedzieć witam Wadowice. Podnieśliśmy wtedy taki zgiełk, że się Ojciec Święty… aż za głowę złapał.
Papież z wysokiego okna nas błogosławił i błogosławił, wyglądało na to, że się z nami nie chciał rozstać. To była wspaniała chwila. Maleńka w oknie szpitalnym sylwetka, ubranego na biało Namiestnika Chrystusowego – rosła nam w oczach, czułem Jego spojrzenie, patrzyło ono w głąb mojego serca, w głąb mojej duszy – budziło radość.