Stanisław Kawczak – Wspomnienie

wspomnienia

Niemilknące echa

Saga rodu Kawczaków

Kto dziś w Nowym Sączu pamięta o rodzinie Kawczaków? Komu coś mówią imiona: Józef i Cecylia, Rudolf, Jan, Tadeusz? Kto wie, że Stanisław był jednym z dowódców akcji rozbrajania Austriaków na przełomie października i listopada 1918 roku? Kto wspomina o profesorze Andrzeju, który w roku 1992 roku przyjechał do rodzinnego miasta z dalekiej Kanady, by się pokłonić cieniom swoich przodków? Kto…?

I

U stóp olbrzymiego cokołu, zbudowany przez jeńców włoskich z wielkich głazów stoi wyrzeźbiony rycerz w pełnej zbroi, wsparty dłońmi na mieczu. Przez szpary przyłbicy zda się patrzeć na rzędem sterczące nagrobki. A jest ich tak wiele. Pomieszali się Niemcy, austriaccy i pruscy, Polacy, Czesi, Włosi, Rumuni, Serbowie, Węgrzy, Żydzi…

Śpijcie wy wszyscy, wy po śmierci pojednani, padliście w walce wzajemnej, choć za życia jeden drugiemu nic nie zawinił. Śpijcie, koledzy! Wracamy. Nie ma wśród nas umarłych, są żywi. Takie jest prawo życia. Więc gdy muzyka zaczęła grać – wszyscy przyśpiewują:

Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani,
że za tobą idą, że za tobą idą, chłopcy malowani.
Chłopcy malowani, sami wybierani… „.

Tak kończy się opowieść Stanisława Kawczaka zatytułowana „Milknące echa”, przedstawiająca wojenne losy oficera armii austriackiej i Wojska Polskiego od roku 1914 do 1922.

II

Nasza saga zaczyna się 70 lat później. Jest lato 1992 roku. Żegiestów Zdrój. Sanatoryjna jadalnia. Siedzimy w niej wspólnie z prof. Andrzejem Kawczakiem, filozofem, wtedy wiceprezydentem Kongresu Polonii Kanadyjskiej, który w miejscu dla niego tak bliskim, nie był od kilkudziesięciu lat. Towarzyszy nam sądecki miłośnik historii Mieczysław Danek. Za jego to sprawą nasz rodak odwiedził rodzinny Sącz, w którym spędził dzieciństwo. Koniecznie jednak chciał się napić wody ze źródła Anna w zdroju, który niegdyś w dużej części należał do jego dziadka – Jędrzeja Krukierka, długoletniego burmistrza Krosna i posła na Sejm RP.

– Tu pod koniec sierpnia 1939 roku po raz ostatni widziałem ojca, nim wyruszył na wojnę. Walczył z Niemcami na froncie wschodnim, m. in. pod Brześciem. Po 17 września dostał się do niewoli radzieckiej. Wiem, że był więziony w Równem. Potem trafił do Starobielska. Stamtąd wysłał do mamy pocztówkę i telegram. „Do dziś nic nie otrzymałem. Pisz. Staszek” – skreślił tato do mamy. I to były jego ostatnie do nas skierowane słowa. Został zamordowany przez NKWD w Charkowie w kwietniu 1940 roku. Spoczął razem z towarzyszami niedoli w podmiejskim lasku, zwanym przez miejscową ludność Piatichatki…

Rodzina Kawczaków tak po prawdzie pochodziła ze Zwardonia. Głowa familii, Józef – kolejarz, pracował tam na stacji, później w Krakowie, wreszcie kilka lat przed wojną światową trafił do Nowego Sącza. Razem z żoną Cecylią i dziećmi, a mieli ich ośmioro, z tego dwoje wcześnie zmarło, osiedli w Starej Kolonii, opodal dworca kolejowego. Tam to wychowywali się dorastający Stanisław i jego trzej bracia: Rudolf, Jan, Tadeusz oraz dwie siostry. Ich matka za punkt honoru postawiła sobie wykształcenie dzieci. I to się jej udało. To ona zresztą, góralka spod Żywca, twardą ręką trzymała cały dom. To ona uczyła ich miłości do Boga i ojczyzny.

Stanisław ukończył I Gimnazjum im. Jan Długosza. Maturę zdał w roku 1911. Był już wtedy członkiem spiskowych organizacji: Związku Jastrzębiego, Drużyny Bartoszowej i Związku Walki Czynnej. Kiedy wybuchła światowa wojna, trafił – jak to mieszkaniec Galicji – do austriackiego wojska, do 20. pułku piechoty stacjonującego w Tarnowie. Swoje wojenny losy przedstawił we wspomnianej już książce „Milknące echa”.

O niej Melchior Wańkowicz napisał później: „Jest to jedna z nielicznych w wierności realiów i atmosfery relacji polskich z I wojny, wikłającej i tak już tragicznie powikłane drogi Polaków, myśli i czyny ludzi, siłą zmuszonych odbywać służbę w obcym mundurze”. Zaś prof. Julian Krzyżanowski ocenił w „Dziejach literatury polskiej”: „Z pamiętników dotyczących I wojny światowej w Europę szczytowym osiągnięciem są wspomnienia Stanisława Kawczaka „Milknące echa”. Pierwsze wydanie tej książki ukazało się w dwudziestoleciu międzywojennym, drugie – dopiero w roku 1991. Historia kołem się toczy…

III

Wojenne losy Stanisława Kawczaka są poplątane i tragiczne, jak większości Polaków, którzy musieli służyć pod obcymi godłami. Bo przecież co światlejsi żołnierze, a zwłaszcza oficerowie, szybko zorientowali się, że nie walczą bynajmniej o ojczystą sprawę.
Mówi o tym profesor, pisze w książce jego ojciec: „Mogiła na włoskiej ziemi. Na krzyżu narysowany fioletowym ołówkiem znak krzyża, wyblakły, jak wszystkie poniżej litery. Jan Kołodziej, 12 kompania, 20 regimentu, a poniżej – pochowany bez głowy i ręki. Patrzyłem na ten napis z rozdartym sercem. Biedny chłopie. Za twój trud i znój mówcy w Wiedniu, Berlinie, czy Petersburgu oklaski zbierają. A ty nic… jeno się bijesz, jeno idziesz z bitwy do bitwy, aż legniesz w… rowie”.

Trudno się więc dziwić, że wśród oficerów 20 p. p. utworzona została tajna polska organizacja „Wolność”. Do niej należał również porucznik Stanisław Kawczak, który – pod koniec wojny – jako rekonwalescent trafił do Krakowa, a stamtąd z rozkazu pułkownika Edwarda Rydza-Śmigłego został skierowany do rodzinnego Nowego Sącza. Tu, w drodze do domu, spotkał ubranych na czarno rodziców, którzy wracali z kościoła.

„W uścisku matki czuję jej łzy na policzkach.
– Bo my ze mszy… żałobnej.
– Za kogo?
– Za ciebie… – kończy ojciec”.

A potem wydarzenia potoczyły się szybko. Stanisław Kawczak z ramienia Polskiej Organizacji Wojskowej i „Wolności” w ciągu kilku miesięcy stworzył tajny oddział milicji. Spiskowcy spotykali się w Domu Robotniczym, w „Sokole”, ćwiczyli w Zawadzie i nad Dunajcem. A kiedy przyszedł czas, 31 października 1918 roku, korzystając z pomocy wielu sądeczan, cywilów i kolejarzy, bez jednego strzału opanowali miasto. Złożony z ok. 500 żołnierzy garnizon austriacki oddał broń. Zaś dowodzona przez Kawczaka milicja zaprowadziła i utrzymała należyty porządek w mieście, zapewniła bezpieczeństwo jego mieszkańcom.

IV

Później walczył jeszcze z wojskami czeskimi na Spiszu i z Ukraińcami w rejonie Rawy Ruskiej. Bił się z bolszewikami w roku 1920. Jako prawnik, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, został sędzią sądu polowego. W roku 1922 miał już dość munduru. – Osiem lat, wystarczy – pomyślał.

Złożył raport o przeniesienie do cywila. Osiadł w Warszawie. Zrobił doktorat. Został wziętym adwokatem. Otworzył kancelarię przy ul. Mokotowskiej. Pełnił funkcję prezesa Związku Podhalan w stolicy. Chętnie wracał do Sącza, do Krynicy. W Żegiestowie poznał uroczą blondynkę, Janinę z Krukierków, córkę współwłaściciela tego zdrojowiska. Para stanęła na ślubnym kobiercu w miejscowym kościółku. Zamieszkała w Warszawie. W roku 1926 na świat przyszedł jedyny ich syn – Andrzej. Stanisław aż do roku 1939 prowadził biuro prawnicze.

Wolne chwile Kawczakowie spędzali w Żegiestowie. Tutaj zastała ich wiadomość o powszechnej mobilizacji. Stąd ojciec rodziny 24 lub 25 sierpnia wyruszył na wojnę. – Pamiętaj, gdybym nie wrócił z tej wojny, wychowaj syna tak, żeby wiedział, iż nie ma takiej ofiary, której nie trzeba ponieść dla Polski. Tak powiedział tato żegnając się z mamą – wspominał w roku 1992 wzruszony prof. Andrzej Kawczak.

Poszedł bić się z Niemcami, zginął z rąk rosyjskich bojców z NKWD. W Starobielsku, gdzie trafił, zobaczył sądeczan, m. in.: Albińskiego, Bieszczada, Grondalskiego, Koerbela, Samogyiego, Szewczyka, Zielińskiego… Wszystkich ich wiosną 1940 roku spotkał ten sam los: bydlęcy wagon, Charków, skrępowane ręce, strzał w tył głowy, lasek zwany Piatichatki, wspólna mogiła. Bez tabliczki, na jaką zasłużył sobie prosty żołnierz Jan Kołodziej na froncie włoskim.

Potem zaś – prawie pół wieku milczenia za czasów PRL. Wreszcie krótka adnotacja na tzw. liście katyńskiej opracowanej przez Adama Moszyńskiego, a później Andrzeja Leszka Szcześniaka: „Kawczak Stanisław, kpt. 1892”.

– Nigdy nie miałem żadnych wątpliwości, że to Sowieci zamordowali mojego ojca – kończył ten fragment opowieści Andrzej Kawczak.

V

Andrzej Kawczak dzieciństwo i młodość spędził w Warszawie. Bywał w Nowym Sączu. Z rodzicami jeździł do Żegiestowa. W czasie wojny razem z matką mieszkał w Krośnie, gdzie jego dziadek Jędrzej Krukierek był burmistrzem. Tam oboje czekali na wiadomości od ojca. Zbierali informacje o nim od jego kolegów, żołnierzy, towarzyszy kampanii wrześniowej. Matka pisała listy, wysyłała paczki. Korespondencja wracała z adnotacją, że adresat… wyjechał.

Po wojnie pan Andrzej ukończył filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. U profesora Tadeusza Kotarbińskiego. – Gdy patrzę wstecz na swoje życie, to mogę powiedzieć, że spotkałem wielu wspaniałych ludzi. Najwyżej pod względem intelektu i charakateru cenię właśnie Kotarbińskiego. To był człowiek bez skazy. U niego pisałem pracę o logice Arystotelesa. Musiałem dogłębnie poznać grekę. On mi w tym pomagał. Pracowałem u niego w domu. On mi też zdradził tajemnice swojej żywotności: Zawsze po południu trzeba sobie zrobić drzemkę.

Po roku 1956 to właśnie mistrz zaproponował swojego ucznia na wyjazd do USA na stypendium Fundacji Forda. Trzeba było nawet przyspieszyć obronę pracy doktorskiej, ponieważ nadeszło zaproszenie.

– Pan pojedzie – mówił Kotarbiński. – Ja na pana liczę. Przywiezie pan materiały i szybko przeprowadzi habilitację. Może obejmie pan potem katedrę na jednym z uniwersytetów w Polsce?

Andrzej Kawczak pojechał. Zobaczył nowy świat, możliwości, perspektywy pracy naukowej inne niż w PRL. Zdecydował, że nie wróci. Poszedł do Fundacji Forda i powiedział o tym, że rezygnuje ze stypednium. Usłyszał: – A po co? Te pieniądze niewiele dla nas znaczą. Ale dla dobra naszych dalszych stosunków z Polską, wolelibyśmy, żeby pan wyjechał do Kanady.

I tak też się stało. W kraju klonowego liścia został. Spodobało mu się, przypadli mu do gustu ludzie. W roku 1960 znalazł zatrudnienie na Uniwersytecie Concordia w Montrealu. Z tą uczelnią związał swoje życie zawodowe. Został profesorem, był dziekanem wydziału. Działał w Kongresie Polonii Kanadyjskiej, pełniąc m. in. funkcję wiceprezydenta. Do Polski, aż do zmiany ustroju w latach 1989-90, nie mógł przyjechać. Choć o tym marzył.

VI

Dawno temu, razem ze wspomnianym Mieczysławem Dankiem, próbowaliśmy ustalić, jakie były dalsze losy Stanisława Kawczaka. Wtedy o tym, że był więźniem Starobielska, jeszcze nie wiedzieliśmy. Po jakimś czasie pan Mieczysław – sobie tylko znanym sposobem, nigdy tego sekretu nie zdradził – trafił do pierwszej żony Andrzeja Kawczaka, która wróciła do Polski i krótko mieszkała w Nowym Sączu. U niej to w roku 1992 po raz pierwszy doszło do spotkania z profesorem.

Na fali odnowy, po zwycięstwie „Solidarności”, zaczął Andrzej Kawczak odwiedzać Stary Kraj. Poznał wielu ludzi, zaprzyjaźnił się m. in. z prof. Andrzejem Stelmachowskim. Włączył się w działalność różnych instytucji i organizacji. Przyjeżdżał do kraju. Z radością oglądał przeobrażenia, mówił, że my tutaj ich wagi nie doceniamy. Przestrzegał jednak, że czekają nas lata wielkich wyrzeczeń. Że nie będzie nam łatwo. Wtedy, w roku 1992, nikt nawet nie myślał o tym, że Rzeczpospolita znajdzie się w strukturach NATO, że będziemy wchodzili do Unii Europejskiej.

Z ojczyzną profesor utrzymuje bliskie kontakty. W Warszawie mieszka jego najbliższa kuzynka, Anna Chmielewska, która – podobnie jak on – jest wciąż zakochana w Żegiestowie. Reaktywowana spółka, złożona ze spadkobierców tego uzdrowiska, stara się o unieważnienie decyzji, na mocy której ten majątek został znacjonalizowany.

– Ja i Andrzej jesteśmy w prostej linii wnukami największego udziałowca tej spółki, Jędrzeja Krukierka – mówi pani Anna. – Jesteśmy bardzo zaprzyjaźnieni. Oboje wierzymy, że jeszcze kiedyś tam razem pojedziemy. Jak w latach 30.

Pan profesor utrzymuje dwa domy. Od wiosny do późnej jesieni mieszka w Kanadzie, zimy zaś spędza w Stanach Zjednoczonych, na Florydzie. Jego syn – także Andrzej – kontynuuje tradycje swojego dziadka. Jest prawnikiem. Pracuje w kanadyjskim parlamencie. Ma dwoje dzieci.

Jak widać ród Kawczaków trwa w Kanadzie. Spora część tej familii mieszka na Żywiecczyźnie. Szkoda, że sądeczanie nie pamiętają o Stanisławie Kawczaku, bohaterze trzech wojen. Jeden z tych, którzy Nowemu Sączowi w roku 1918 przynieśli niepodległość, nie ma nawet w swoim mieście ulicy czy bodaj małego skrawka ziemi, który nosiłby jego imię. Nie ma też pamiątkowej tablicy i symbolicznej mogiły.

Piotr Gryźlak, artykuł o dr Stanisławie Kawczaku – nowosądeczaninie zamordowanym w Charkowie i jego synu  Andrzeju (Dziennik Polski wyd. nowosądeckie z 10.04.)


W Żegiestowie pod koniec sierpnia 1939 roku po raz ostatni widziałem ojca, nim wyruszył na wojnę – mówi prof. Andrzej Kawczak

Dziennik Polski edycja N. Sącz 10.04.2004

P.S.
kpt. Dr praw Stanisław Kawczek był przyjacielem mojego ojca kpt Władysława Tryszczyły i wspomina o nim w w/w książce pt. Milknące echa. W-wa 1938.
Anna Tryszczyło-Mróz